Mój głos w sprawie Poród

Ja się do dzieci nie nadaję… Szpitalna przygoda, drugi poród pełen spokoju i lekki nerw na poporodowym.

15032742_1786861958231246_2404760142257295508_nTaka myśl przychodziła mi do głowy, kiedy leżałam na oddziale patologii ciąży Szpitala im. Św. Rodziny w Poznaniu i tęskniłam za córką tak bardzo, że sama byłam zaskoczona siłą tego uczucia. Tak właściwie to była pierwsza nasza rozłąka. Niby krótko, a jednak każda wizyta czy rozmowa telefoniczna powodowały potok łez, nad którym ciężko było zapanować. Zwalmy to hormony. Tak, wszystko można w sumie na nie zrzucić ;), więc trzymajmy się tej wersji. Niby niedługo, bo w sumie 6 dni, a ja miałam wrażenie, że trwa to całą wieczność. 3 dni na patologii dało mi możliwość obserwacji ludzi tam pracujących. Poszłam tam jednak w jednym celu – urodzić. W możliwie jak najmniej traumatyczny sposób, czyli nie zaliczyć powtórki z rozrywki, o której możecie poczytać TU. I w sumie niewiele więcej mnie obchodziło, bo prawda jest taka, że zdecydowałam się na drugie dziecko z nadzieją, że naprawdę można urodzić po ludzku w naszej polskiej rzeczywistości. I nie chodzi o to, że za pierwszym razem bolało, że próżnociąg, że kleszcze bo poród boli i da się go przeżyć nawet w takiej wersji, a o bólu zapomnieć. Mnie chodziło o dziecko. Bo sto razy się nic nie stanie, a sto pierwszy może. Mam pośród znajomych wielu lekarzy różnych specjalizacji i się dziwią, że w XXI wieku wciąż używa się tego typu narzędzi. Widać nie wymyślono nic innego, mniej niebezpiecznego, by je zastąpić.

Po trzech dniach leżenia na patologii ciąży, w sobotni poranek z lekkimi skurczami trafiłam wreszcie na oddział przedporodowy gdzie zamieniłam kilka słów z lekarzem i dowiedziałam się, że w razie braku postępu porodu będzie cc „bo nie o to chodzi by się męczyć nie wiadomo ile czasu…” i naprawdę chciałabym wierzyć, że to standard mimo, iż cesarka nigdy nie była moim marzeniem. Chwilę później powędrowałam na porodówkę, gdzie podłączona do oxytocyny..

Za oknem piękne słoneczko, pogoda idealna na spacer, a ja omawiałam z mężem aktualne wiadomości i nowinki.  W międzyczasie przyszedł do nas doktor aktualnie pełniący dyżur przywitać się i zamienić kilka słów (tak na marginesie bardzo sympatyczny), a położna Pani Ewa (anioł w ludzkiej skórze) instruowała krok po kroku co mam robić i mówiła jakie będzie poejmować działania, jakie podawać leki i co się z nimi wiąże. Dzięki temu, że wiedziałam co się dzieje czułam się spokojna, bezpieczna i zaopiekowana. Cały poród trwał niespełna 6 godzin, w ciszy i spokoju, rodziłam aktywnie wykorzystując pozycje wertykalne.  To dzięki nim i lekom rozkurczowym mała mogła zejść maksymalnie nisko , z czym był problem przy pierwszym porodzie. Czy bolało? Okrutnie. Bóle krzyżowe są najtrudniejsze do zniesienia, jednak kiedy już masz wrażenie, że więcej nie zniesiesz przychodzi ta chwila, na którą wszyscy czekają, a kiedy już maleństwo jest na świecie i tulisz je do siebie zapominasz  o wszystkim. To jest właśnie magia narodzin.

Po dwóch godzinach kontaktu skóra do skóry zostałam przewieziona na oddział poporodowy, a mała na noworodkowy. Ja mogłam odpocząć i chociaż chwilę się zdrzemnąć, a ona została na obserwacji. Następnego dnia okazało się, że wymiotuje wodami, co spowodowało niechęć do ssania i jedzenia. Oczyszczanie z wód wiąże się z tym, że dziecko powinno leżeć z lekko uniesionymi nóżkami i nie powinno się go pionizować przez ten czas. Nie wiedziałam o tym, miałam prawo nie wiedzieć i nieistotne czy to moje pierwsze czy piąte dziecko. Profesjonalizm cechuje udzielanie wartościowych porad, a nie serwowanie ironicznych i nieprzyjemnych komentarzy, szczególnie w towarzystwie osób postronnych. O powyższych praktykach kładzenia dziecka napisały mi koleżanki blogerki. O ile mniej nerwowo byłoby gdybym została poinstruowana, a tak przekonałam się tylko, że w każdym, nawet najfajniejszym stadzie znajdzie się jakaś czarna owca. Dalej było już tylko coraz bardziej nerwowo, bo mimo, że wymioty minęły mała nadal nie chciała chwytać piersi, z pokarmem było licho, ona coraz bardziej głodna, a ja sfrustrowana. Udało się uzyskać chwilę względnego spokoju kiedy dostałam trochę mleka modyfikowanego, niestety konieczność każdorazowego tłumaczenia się była coraz bardziej irytująca.

Czasem trzeba zrobić coś po swojemu. W trzeciej dobie padł na nas cień żółtaczki. Nie byłam specjalnie zaskoczona, kiedy okazało się, że wynik pomiaru bilirubiny (15,3) jest powyżej normy (12,6). Mała przecież prawie nic nie jadła ani nie piła więc nie było szans na wypłukanie. Na szczęście pozostałe wyniki min. crp wyszły dobrze. Czułam co się święci, kolejne dni w szpitalu, dalszy stres i nerwy. Jeden telefon do naszej położnej Agnieszki z Heget z pytaniem, czy ma dostępne łóżeczko do domowej fototerapii  i kiedy pani doktor przyszła rozmawiać, że musimy zostać i będzie zlecona fototerapia powiedziałam, że mam dostęp do domowej foterapii, a z wysokim poziomem bilirubiny miałam styczność również u pierwszej córki i wychodzę na żądanie. Precedens? Być może, ale miałam wewnętrzne przekonanie, że postępuję właściwie. A intuicja matki nie zawodzi. Tak było  i tym razem. Wróciłyśmy do domu, usiadłam na łóżku, przystawiłam małą do piersi, a ona pięknie chwyciła i zaczęła aktywnie ssać. Agnieszka zaleciła nam również przepajanie glukozą i chwilowe dokarmianie mm, które również dobrze wypłukuje bilirubinę. Kiedy odwiedziła nas w czwartej dobie z miernikiem okazało się, że poziom bilirubiny spadł na 10,5, a po kolejnych dwóch dniach 9,9. Obecnie mała jest już coraz bardziej zaróżowiona i powoli wychodzimy z żółtaczkowej przygody. Obyło się bez fototerapii i kolejnych pełnych stresu dni.

15107284_1790166377900804_3678062625021583171_nJesteśmy w domu, uczymy się siebie, a spokój sprawił, że i u mnie ruszyła laktacja. Jestem dużo bardziej cierpliwa niż przy Pati, która ostatecznie wolała butelkę, ale też Beti jest inna, woli pierś niż lateks, co mnie bardzo motywuje. Tak naprawdę dopiero rozpoczynam przygodę z karmieniem piersią i mimo zmęczenia i deficytu snu obiecałam sobie, że tak łatwo się nie poddam. Nadmienię, że połóg dużo bardziej bolesny niż przy pierwszym dziecku, ale daję rad.

Możesz również polubić…

1 komentarz

  1. Małgorzata says:

    Jesteś kochana dzielna widzę że nie obyło się bez przygód, ale na szczęście nie na taką skalę zawsze wiedziałam że powrót z maleństwem do domku czyni cuda; wszystko toczy się swoim rytmem i wtedy pojawia się tak oczekiwany pokarmniech Wam malutka zdrowo rośnie ❤❤❤buziaki mocne
    P.S Uwielbiam czytać to co piszesz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *