Mój głos w sprawie

O cyckach i siusiaku bez wstydu czyli nazywanie miejsc intymnych w kontakcie z dzieckiem.

Taka sytuacja: basen, szatnia damska. Przebieramy się z córką, za moimi plecami stoi kobieta i sądząc po reakcji córki rozbiera się do naga, na co mała reaguje wskazując palcem: a co to mamusiu?? Kobieta reaguje nerwowym śmiechem, a ja kątem oka zauważam, że kobieta zdjęła stanik, odpowiadam więc poważnie i spokojnie – to są cycusie kochanie, ty też takie masz tylko mniejsze, o tutaj…

Kiedy nasza pociecha, wciąż jeszcze przecież w naszych oczach taka maleńka, zaczyna mówić, przychodzi czas, że 049 Полинаswoje zainteresowanie kieruje w stronę ciała, nie tylko własnego. Ciekawość, chęć poznania to zupełnie naturalne etapy w rozwoju dziecka i tak, jak świetnie radzimy sobie z nazywaniem elementów przyrody, zwierząt czy rzeczy domowego użytku często z językiem intymnym mamy wyraźny problem. Trudno w kontakcie z trzylatkiem używać terminologii medycznej takiej jak „członek” „penis”, „wagina”, „pochwa”, czy „srom”, wydaje się, że nie tylko brzmi to „zbyt poważnie”. Również nieco wulgarny dla wrażliwych uszu dorosłych (sprawa bardzo indywidualna) mogą mieć wydźwięk słowa „cipka” czy „kutasek”. Prawda jest taka, że to nie jest problem wyłącznie w kontaktach z dzieckiem, wielu z nas wstydzi się lub obawia wypowiedzieć na głos dobrze znanych słów, jak „łechtaczka”, „pochwa”, stosując w rozmowach o seksie zamienniki lub nie wypowiadając ich w ogóle. Dzieci jednak to istoty drążące jak kropla kamień i milczeniem ich nie zbędziemy, stąd  zapewne powstały zamienniki, często infantylne słowa, które mają „tę kłopotliwą” terminologię niejako zastąpić. Mają na celu ułatwienie rozmowy na tematy, które wydają się nam dorosłym trudne. Niestety wiele terminów, których używamy na określenie intymnych miejsc u dzieci dalekich jest od właściwego znaczenia słowa albo nie mają z nim kompletnie nic wspólnego.

Obecnie mamy takie czasy, że tego wstydu w sferze seksualności jest coraz mniej, tematyka powszechnie komentowana, ogólnodostępna dlatego bardzo ważne jest, by w kontakcie z dzieckiem nie przenosić na nie własnego wstydu, nie wpadać w panikę kiedy pojawią się pierwsze pytania, nie śmiać się, odpowiadać swobodnie na zadawane pytania, bez skrępowania. Ważne byśmy unikali takich nazw, które rodzą skojarzenia mogące narazić dziecko na niezrozumienie w grupie rówieśniczej, szczególnie w czasach mody na powroty do dawniej używanych imion (np. wacek określający penisa – dziecko może powiedzieć do kolegi z przedszkola: „nazywasz się tak jak siusiak”).

IMG_0456 2W ogóle możemy śmiało powiedzieć, że faceci mają łatwiej. Potwierdza to terminologia wykorzystywana do określania ich miejsc intymnych np.: siusiak, fifolek, ptaszek itp. U nas kobiet sprawa jest nieco bardziej kłopotliwa aczkolwiek ja poradziłam sobie z tym całkiem nieźle. Pipunia i pupa to określenia funkcjonujące u nas, kiedy córka mówi „boli mnie pupa” dla upewnienia proszę by pokazała, w którym miejscu by ewentualnie móc dookreślić czy jest to faktycznie pupa. Bez skrępowania i wstydu, normalnie i swobodnie. Polecam, sprawdza się. Nie to, że jestem taka „wyzwolona”, po prostu cały czas pracuję nad własnymi ograniczeniami ponieważ nie chcę ich przenosić na dziecko. Sprawa jest oczywiście indywidualna, wiele zależy nie tyle od tego ile mamy lat, ale głównie od tego jak w naszym domu rodzinnym traktowano sprawy intymne, czy było to coś „złego” czy zupełnie naturalnego. Najgorszym wg. mnie jest udawanie, że nie ma tematu, spychanie go w bliżej nieokreśloną przyszłość, co może skutkować poszukiwaniem przez nasze dziecko informacji w internecie lub dowiadywanie się od innych, wtedy pojawiają się zagrożenia, ale o tym innym razem. Wniosek poparty przez psychologów jest jeden, wniosek o którym każdy rodzic powinien pamiętać  tworzenie tabu wokół miejsc intymnych, intymności dzieci i ich nazewnictwa nie jest wskazane już na wczesnych etapach dzieciństwa. Brak właściwego określenia „tych miejsc” może dawać sygnał dzieciom, że jest w nich coś dziwnego, niestosownego…o czym nie należy mówić i czego należy się wstydzić. Przekazuje też informację o „pewnym kłamstwie” towarzyszącym rozmowom na ten temat. Skutkiem może być brak odwagi czy potrzeby rozmawiania na ważne skądinąd tematy z rodzicami, którzy pewny obraz rzeczywistości zafałszowali już od samego początku.

No to jak z tym nazewnictwem, zamiast czy zamiennie? „Mądre głowy” mówią jasno. Domowy język intymny powinien być stosowany zamiennie z nazewnictwem „medycznym” a nie zastępować go w pełni. To ważne, by dzieci wiedziały, że „siuśka” to wagina, a „wróbelek” to penis. A domowe określenia, by stanowiły niejako „rodzinny szyfr”, towarzyszyły maluchom podczas porozumiewania się z najbliższymi, jednak nie występowały jako jedyne i obowiązujące. Dlaczego? Głównie ze względu na różnorodność używanych określeń oraz to, co nastąpi w przyszłości. Maluch, według psychologów, może czuć się oszukany, gdy zostanie uświadomiony, że to, co nazywa „siusiakiem” ma inną nazwę, częściej stosowaną i akceptowaną przez większość społeczeństwa, używaną w książkach, podręcznikach. Może mieć też problem z nazwaniem miejsc intymnych u lekarza, czy na lekcjach     w szkole, także dużo później, w okresie dojrzewania. Naturalną konsekwencją jest bowiem wstyd i zakłopotanie w trakcie wypowiadania „dorosłych słów”, przed którymi był on tak długo chroniony. Kiedy wprowadzić „medyczne” określenia? Tutaj eksperci nie są zgodni, jednak wskazują, żeby było to odpowiednio wcześnie. Ma to bowiem znaczenie, ze względu na to, że lekcje biologii dotyczące seksualności już coraz rzadziej planowane są na czwartą klasę podstawówki, a coraz częściej mówi się o tym, że kształcenie seksualne powinno następować dużo wcześniej na etapie przedszkola .

Mam nadzieję, że nieco Wam pomogłam, zasugerowałam, podpowiedziałam :). Każdy wiek naszego szkraba ma swoje blaski i cienie, ważne by o tym mówić, przyznać się przed sobą do własnych ograniczeń czy lęków i nad nimi pracować. Jak również szukać wartościowych odpowiedzi na pojawiające się wątpliwości podczas trudnej, ale pięknej drogi wychowawczej.

Autor: Agnieszka Królak

 fot.www.morguefile.com

Możesz również polubić…

1 komentarz

  1. Gosia Rusak says:

    Jeśli chodzi o ten temat to faktycznie dla niektórych rodziców tabu przez duże „T”. Dla przykładu moi rodzice… Tata nigdy nie rozmawiał ani ze mną, ani tym bardziej z bratem na tego rodzaju tematy. Mama trochę późno się za to wzięła, kiedy już miałam jakąś tam wiedzę z książek czy tv. Dla nich to był drażliwy temat. Dlatego ja postanowiłam sobie, że z moim dzieckiem będę rozmawiać swobodnie bez skrępowania i będę starała się wszystko tłumaczyć. Już mieliśmy takie rozmowy tylko właśnie jedno mi uświadomiłaś tym artykułem, że nie wytłumaczyłam iż siusiaczek to penis itd. Potem jak usłyszy inną nazwę będzie się zastanawiać…. Więc czeka nas kolejna rozmowa 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *