Zaczęło się od dwóch kresek na teście, teście miłości. Mówią, że po stracie jednego dziecka kolejne będzie silne, bo ma już swojego anioła… Po stresach badań w pierwszej połowie ciąży młodzi rodzice w końcu zaczęli szykować wyprawkę. Po badaniu połówkowym mieli pojechać po łóżeczko… I wtedy lekarz powiedział: nie mogę określić serduszka, dziecko źle leży. Potem wszystko działo się bardzo szybko: „Maluszkowi nie wykształciła się lewa komora serduszka”, „Puste echo serca, jakby nie było przepływów”, „Dopóki synek jest w brzuszku, żyje…”
– Płakaliśmy w drodze powrotnej od lekarza, gdy usłyszeliśmy, że nie ma żadnej nadziei – wspomina Sandra, pod której sercem rośnie małe życie. – Płakaliśmy, szukając w internecie kolejnych lekarzy, których nazwiska wyłapywaliśmy podczas rozmów. Nasz świat runął, a my cały czas nie chcieliśmy uwierzyć, że życie naszego ukochanego maleństwa jest poważnie zagrożone, że nie wiadomo, czy w ogóle go poznamy. Od 12 tygodnia ciąży wiedzieliśmy, że czekamy na synka, na naszego Wojtusia, którego imię znaczy „ten, któremu walka sprawia radość”. Czy to był jakiś znak, że nasze dziecko będzie musiało walczyć o życie?
Czuję, jak mocno kopie, aż trudno uwierzyć, że dziecko z połową serduszka ma tyle siły. Może chce pokazać: walczcie o mnie, zobaczcie, jaki jestem silny. Ja dam radę, więc i Wy się nie poddawajcie. Nie mogliśmy się poddać! Wada serca HLHS została wykryta w 25 tygodniu ciąży. Wojtuś był już na tyle duży, że na jedyne możliwe rozwiązanie – wstawienie stentów – było za późno. „Dziecko musi się urodzić z taką wadą” – mówili lekarze. Przecież dzieci z połową serca się rodzą… niestety, w przypadku Wojtusia wszystko jest bardziej skomplikowane – Wojtek ma restrykcyjny otwór owalny. Ten otwór w przypadku wady, z jaką urodzi się Wojtek, ma kluczowe znaczenie dla przeżycia dziecka. Jest jednym z dwóch dodatkowych połączeń, dzięki którym w bardzo chorym sercu przepływa krew. Jego zamknięcie się oznacza śmierć… U Wojtka otwór jest bardzo mały, wręcz domykający się, przez co nie jest – jak inne dzieci z HLHS – całkowicie bezpieczny nawet w brzuchu mamy. Może okazać się, że operacja jego serca (pierwsza z trzech) będzie musiała odbyć się nie w czwartej, nie w szóstej dobie życia, ale natychmiast.
Od momentu diagnozy minęło 6 tygodni. Był to czas, w którym mieliśmy godzić się z tym, co nieuniknione i choć logicznie było wierzyć w złe rokowania, serce podpowiadało coś zupełnie innego. Kazało wierzyć i walczyć. Tata innego dziecka z wadą serca poradził nam: jedźcie na konsultację do prof. Malca, nie macie nic do stracenia. W sumie – nie mieliśmy. Telefon do recepcji – najbliższy termin konsultacji na luty, nie mamy tyle czasu, termin porodu to 8 marca 2016. Odpuściliśmy. W piątek 15 stycznia zadzwonił telefon – zwolniło się miejsce, możemy przyjechać na konsultację w sobotę na 8:30. Jedziemy! Prof. Malec z każdym słowem zwracał nam utraconą przez ostatnie tygodnie nadzieję. Powiedział, że nasz synek może żyć, że on operuje dzieci z takimi wadami. Słuchaliśmy, jak zaczarowani, próbując zapomnieć o słowach, które siedziały do tej pory w naszej głowie, że Wojtuś nie zrobi nawet jednego oddechu po odcięciu pępowiny, bo nie zdąży – że przyjdzie zator, krew zaleje płuca i jego serce przestanie bić. Nasz anioł musiał nad nami czuwać, że znaleźliśmy profesora! Podjęliśmy od nowa tę walkę. Jest to nierówny bój, który My jako rodzice zdecydowaliśmy się stoczyć, by zawalczyć o życie naszego synka.
Przy życiu trzyma nas nadzieja, że uda się uratować Wojtusia. Jedyne, co nam pozostało, to zebranie 350.000 zł (tyle wychodzi przy obecnym kursie euro), aby Wojtuś mógł urodzić się w Niemczech i przejść operację ratującą jego życie. W Polsce byłoby to niemożliwe, ponieważ operację trzeba zrobić zanim otwór się nie domknie, a to mogą być godziny, a nawet minuty i nie ma czasu na przewiezienie dziecka do specjalistycznego szpitala, musi urodzić się i od razu być operowany w tym samym szpitalu. Chcemy ratować Wojtka, wierzymy, że wszyscy lekarze, których spotkaliśmy do tej pory na naszej drodze, też tego chcieli, jednak zdajemy sobie sprawę, że krawiec, nawet najlepszy, szyje z tego, co ma. Dlatego nie możemy ryzykować życiem naszego dziecka, o którego losach mogą decydować minuty po narodzinach! Musimy oddać go w najlepsze ręce, w ręce lekarza, który operował tysiące dzieci z taką wadą i jako jedyny powiedział nam, że Wojtek może żyć!
Kupiliśmy już łóżeczko dla Wojtka – gdybyśmy tego nie zrozili, to tak, jakbyśmy nie wierzyli, że się uda, że będzie żył. Prosimy, pomóżcie nam zrobić wszystko, żeby to łóżeczko nie pozostało puste, żebyśmy mogli kołysać w nim Wojtusia, bo inaczej życie nie będzie miało dla nas sensu, inaczej nasze serca pękną…
Sandra i Łukasz
Źródło: www.siepomaga.pl