Chyba każda z Was zgodzi się z tym stwierdzeniem. Kiedy zaczynamy dzień (niezależnie od tego, jaka była miniona noc) musimy uzbroić się w nieograniczone pokłady energii i wewnętrznego spokoju. Potrzebne jest nam to do działania. Nie byle jakiego, ale godnego szwajcarskiej precyzji. Bo jak nie my, to kto?
Jestem skłonna rzec, że wraz z ilością dzieci zwiększa się zapotrzebowanie na te pierwiastki życia (w dobrym zdrowiu psychicznym). Tylko skąd je czerpać? Gdyby nasze dzieci zdradziły nam tajemnicę odwieczną skąd czerpią nieustanną i niegasnącą energię do działania, w jakiej magicznej ładowarce ładują baterie zamykając czasem oczka na krótkie 10-15 min byłybyśmy supermenkami pełną gębą. Niestety, tajemnica pozostaje tajemnicą i jedyne co możemy to szukać wspomagaczy. Najlepiej zdrowych.
Szczególnie przy pierwszym dziecku (przynajmniej ja tak miałam) mamy wrażenie, że żyjemy w jakimś amoku. Czas przecieka nam przez palce, a my nie jesteśmy w stanie zrobić nic konstruktywnego. Pranie, sprzątanie, gotowanie? No way! Przecież nawet śniadania nie ma czasu zjeść, kawy ciepłej wypić… Z ciekawości zaczęłam analizować swój własny przypadek i zastanawiać się skąd to się bierze. Jak to możliwe, że z dwójką dzieci, od samego początku czyli od urodzenia Młodszej, jestem w stanie świetnie zorganizować sobie dzień. Jednak bywają też dni rozleniwienia i wtedy właśnie dziwnym sposobem „nie mam czasu” kompletnie na nic, przy czym nic specjalnie absorbującego nie robię.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że są dzieci typu „high need” jednak często problem tkwi w nas samych. Ileż to razy było tak, że dziecko zapadło na poranną drzemkę, a my siedziałyśmy bezproduktywnie kompletnie nie wiedząc co ze sobą począć? Ta drzemka nie musi przecież trwać 3 godziny, wystarczy 15 min by wypić ciepłą kawę czy zjeść pożywne śniadanie. Jeśli drzemka się przedłuża będzie również czas na prysznic lub wstawienie obiadu. Przecież nie zdarza się by niemowlę nie spało wcale, zawsze znajdzie się ta chwila kiedy pada i to jest właśnie TEN czas, który warto dobrze wykorzystać.
W poradnikach piszą „kiedy maluch ma drzemkę, ty droga matko styrana życiem zdrzemnij się z nim”. Fajnie. Tylko moja Starsza nie chodzi do przedszkola więc raczej na drzemkę pozwolić sobie nie mogę kiedy jesteśmy same, dlatego czy nocka przespana czy nie, ja tyrać muszę. Wtedy jednak wykorzystuję ten czas właśnie by zjeść śniadanie wspólnie ze Starszą, bo to ono daje mi energię do działania na kolejne godziny. Zauważcie, że kryzys zwykle przychodzi popołudniu. Ostatnio dodatkiem do śniadania stał się Chias Energy.
Dostarcza odczuwalną dawkę energii z naturalnej kofeiny i guarany, przy wsparciu magnezu, który zmniejsza zmęczenie i wspiera funkcje umysłowe. Syci – jest źródłem białka, węglowodanów, kwasów omega i wielu innych składników odżywczych. Zawiesina nasion chia doskonale nawadnia organizm, lepiej niż sama woda. Trzeba jednak wiedzieć, że zawartość kofeiny odpowiada jednej filiżance kawy. Dla ciekawskich skład tego napoju jest następujący: woda, sok z pomarańczy (25%), jabłek i ananasa (7,5%) z soków z zagęszczonych, nasiona chia – szałwia hiszpańska (6,2%), sok z marakui (3,8%) i cytryny z soków zagęszczonych, ekstrakt z guarany (0,36%), wyciąg z jabłka, krokosza barwierskiego i cytryny, naturalna kofeina (0,03%).
Jako, że karmię piersią uważam na ilość przyjmowanej kofeiny. Uwielbiam też smak kawy. Dlatego znalazłam wyjście idealne w postaci 100% arabiki bez kofeiny. O tym już niebawem w kolejnym artykule. Wracając do napoju Chias Energy, jego smak mi wyjątkowo odpowiada gdyż nie jest słodki, a pity schłodzony działa orzeźwiająco. Co często po nieprzespanej nocy jest mi wyjątkowo potrzebne.
Zachowanie spokoju podczas opieki nad dzieckiem (szczególnie kilkuletnim) to nie lada wyczyn. Szczególnie po słabej nocy, kiedy nerwy na wodzy utrzymać trudno, a poziom irytacji sięga zenitu. Tak, mam takie dni. Nie jestem jakąś wybitną jednostką i niczym się od Ciebie, czy Ciebie nie różnię. Zwykle w tych dniach moja Starsza córka, mam wrażenie, budząc się o poranku stawia sobie za cel dnia wkur@#$%nie mamy ;). Więc jeśli jesteś, Droga Czytelniczko, na etapie posiadania słodkiego bobasa niemowlaka i wydaje Ci się, że nie masz czasu/siły/cieprliwości to mam dla Ciebie wiadomość. Ciesz się tym cudownym czasem, bo wraz z rozwojem mowy Twoje słodkie dziecię będzie przeobrażać się w małego pyskującego łobuza, który będzie próbował wymuszać, spierać się, pyskować, krzyszeć, wrzeszczeć, kłócić się, złościć, wpadać w szał etc… a to wszystko z BYLE POWODU. Bo kanapka jest przekrojona, a miała być cała. Bo jest herbata. Bo nie ma herbaty. Bo świeci słońce itp.
Uspokajają mnie trzy rzeczy: natura/spacer, ciekawa książka i Młodsza córka. Ta ostatnia jest w tym fenomenalna. Od kiedy się urodziła wystarczy, że w momencie zdenerwowania czy irytacji przytulę ją do siebie, spływa na mnie cudowny spokój. To niesamowite, ale działa. Jest też coś jeszcze, co niedawno znalazłam. To Chias Harmony.
Zresztą pisząc dla Was ten tekst właśnie jednego dopijam i nie dosyć, że uspokaja i wycisza to jeszcze wena przy okazji jest ;). Cóż to takiego? To napój relaksacyjny z melisą i rumiankiem, który niesie pozytywny przekaz – zatrzymaj się, oczyść umysł i odpręż ciało, a pozytywnie zmierzysz się z każdym wyzwaniem (czyt. łobuzującym trzy/cztero/pięciolatkiem). Melisa i rumianek ukoją zszargane nerwy. Nasiona chia i zawarta w nich miedź nakarmią umysł i ciało. I znów skład dla ciekawskich: woda, sok z gruszek (34%) i malin (7%) z soków zagęszczonych, nasiona chia – szałwii hiszpańskiej (6,2%), sok z pomarańczy i cytryny z soków zagęszczonych, naturalny wyciąg z melisy (0,22%) i rumianku (0,16%), wyciąg z czarnej porzeczki i marchwi, sól himalajska, substancja słodząca: glikozydy stewiolowe. Specyficzny smak, ani nie słodki, ani nie gorzki. Może trochę jak siemie lniane? Nieco mdły, ale do wypicia.
Organizacja dnia z dziećmi to wyzwanie. Jednak można mu sprostać, trzeba tylko chcieć. I jestem zdania, że jest to całkiem proste. Musimy sobie tylko pewne rzeczy poukładać. To, że należy spędzać czas z dzieckiem np. na zabawie, nie oznacza, że trzeba być jego niewolnikiem. Według mnie absolutnie NIE. Dziecko ma również bawić się samo, próbować organizować sobie czas, czasem z delikatną pomocą. Spotkać się z rówieśnikiem, wyjść na dwór czy pooglądać bajkę lub pograć w grę. Powinien być czas na posiłek, zabawę samodzielną, zabawę wspólną np. w restauracje, spacer/spotkanie z rówieśnikami np. na placu zabaw, czas na odpoczynek, znów posiłek, zabawa, wspólny czas np. czytanie bajki, rytuały wieczorne, wyciszenie, sen.
I właśnie do takiego wniosku doszłam, że od kiedy przestałam być niewolnikiem własnych dzieci znalazłam na wszystko czas. Oczywiście są dni, kiedy małe mają gorszą kondycję i jesteśmy dla siebie cały dzień, jednak nie jest to regułą. Jeśli więc jesteś z dzieckiem/dziećmi w domu i masz wrażenie, że nie masz kompletnie na nic czasu to przeanalizuj szczerze sama przed sobą co dokładnie Ci ten czas pochłania. Czemu nie możesz się zebrać by zrobić obiad, posprzątać czy wziąć prysznic i wypić ciepłą kawę? Chętnie poczytam Twoje wnioski :). Tak czy inaczej życzę Ci dużo energii i wewnętrznego spokoju w Twojej własnej codzienności.
Moje pierwsze trzy miesiące z Emi były bardzo trudne. Nie umiałam się odnaleźć w tej rzeczywistość. Trochę mi zeszło zanim się „przeprogramowalam” Ale było warto. Teraz mam czas na wszystko a dużo rzeczy które robię robię po prostu szybciej. Ale owszem są tez takie dni ze obie mamy napis na czole – bez kija nie podchodz.
Jestem 33 letnia mama dwóch cudownych, a zarazem mocno absorbujacych chłopców. Starszy synek ma 5 lat, młodszy 10 miesięcy. Przy pierwszym synu na samym początku bylam jego niewolnica cyca, co dzień sami w pokoju i tylko on u mego boku niczym pijawka….i tak przez 12 miesięcy. Gdy pojawił się drugi siusiak obiecałam sobie ze juz tak się nie dam zniewolic ale szybko wymieklam i to już trwa 10 miesięcy a mały śpi ze mną w łóżku. Dwoje dzieci to co dzień nowe wyzwania wychowawcze, gdy jedno coś chce zaraz drugie czegoś też się domaga i gdyby można było się rozdwoic, a tu jeszcze obiad trzeba zrobić i posprzątać i pranie powiesić. Czasem zostawiam ten bałagan i wolę wyjść z dziećmi na spacer bo akurat jest ładna pogoda, a gary, nieodkurzony dywan nie dostaną nóg i nie uciekna, więc to może poczekać. Ale jak to mówią live is hard and full of zasadzkas
Bez wątpienia macierzyństwo to najbardziej energochłonny stan ever. Zawsze zdumiewa mnie fakt skad my mamy bierzemy tę siłę do działania.
Muszę rozejrzeć się za takimi „dopalaczami” o których wspominasz.