dziecko z zespołem downa rodzicielnik.pl
Mój głos w sprawie

Ona niezmiennie uczy mnie – matkę dziecka pełnosprawnego pokory. Pokory wobec życia.

O tym jakie uczucia targają kobietą, która urodziła i wychowuje upośledzone, chore czy niepełnosprawne dziecko wie tylko ona. O tym jaką walkę musi stoczyć, nawet nie z otoczeniem, ale same ze sobą, jakie odbyć ze sobą kłótnie, jakie przerobić wątpliwości, pokonać lęki, zmierzyć się z wyrzutami sumienia, czy pogardą dla samej siebie za przykre myśli, wynikające ze zwykłej ludzkiej słabości wie tylko ona. Matka dziecka niepełnosprawnego, chorego czy upośledzonego. Kolejny raz mam zaszczyt gościć Ewelinę, dzielną Mamę Jaśka, cudownego chłopca z Zespołem Downa, która dzieląc się z nami swoimi przeżyciami przechodzi pewnego rodzaju „terapię”, uwalnia się od przytłaczających ją myśli, a tym samym pokazuje swoją siłę i determinację w pracy nad sobą oraz to, jaką jest odpowiedzialną Matką. Wychodzenie naprzeciw swoim lękom, mówienie stanowcze „nie!” swoim słabościom, nie udawanie, że wszystko jest cudownie, ale pokazywanie tych ciemniejszych stron bycia rodzicem, dawanie sobie prawa do popełniania błędów, przyznawanie się do nich i uczenie się – to jest właśnie odpowiedzialne rodzicielstwo, które Ewelina krok po kroku realizuje, dając przykład, ale i będąc tym samym wsparciem dla innych, być może bardziej zagubionych, lub nie mających w nikim oparcia. Mnie – Matkę dziecka pełnosprawnego uczy niezmiennie pokory. Pokory wobec życia.

Zdaje sobie sprawę, że takich matek jak ja, jest wiele. Tysiące, a nawet pewnie miliony. Matki dzieci niepełnosprawnych, z różnymi schorzeniami, z różnymi problemami… Kiedy rok temu zostałam mama Jasia z Zespołem Downa mój świat się zawalił… moje życie stanęło pod wielkim znakiem zapytania. Nie umiałam racjonalnie myśleć i funkcjonować, ale musiałam jakoś zebrać się w sobie i dać radę, pokonać moje słabości, obawy, ale i strach przed dalszym życie – jak ono będzie wyglądało, jak ludzie wokół mnie odbiorą. Nie było to łatwe, choć miałam przy swoim boku męża i rodzinę oraz przyjaciół, miałam wrażenie, że wszyscy patrzą na mnie jak na nieporadną życiowo matkę, która nie umie ogarnąć się ze swoim macierzyństwem…

Walczyliśmy o życie Naszego synka 8 dni. Nigdy nie zapomnę słów pani doktor na oddziale intensywnej terapii, kiedy powiedziała mi o 5:00 nad ranem, że mamy się modlić bo rokowania nie są za dobre… Miękkie nogi i zawroty głowy, z ledwością pani pielęgniarka doprowadziła mnie do inkubatora gdzie leżał Nasz skarb, był tak owinięty, że widziałam tylko oczka, które też były zakryte, tysiące kabelków, piski kiedy spadała saturacja Naszego Mistrza. Siedziałam na krzesełku przez prawie 9 następnych godzin, ryczałam to mało powiedziane, ja wyłam z bezsilności. Nie przejmowałam się, że wokół mnie były inne dzieci i matki… Przełom nastąpił dopiero kiedy wróciłam z synkiem na oddział pośredniej opieki, tam przeprowadziła ze mną rozmowę najlepsza pielęgniarka jaką spotkałam na swojej drodze. Jej słowa były jak lek na każdy zły dzień… Nie będę przytaczać tego co powiedziała, bo za dużo by było do pisania, ale to te słowa podniosły mnie na duchu w tamtym momencie, były dokładnie tym, czego w tamtej chwili potrzebowałam. Jednak najważniejszym w tamtej chwili był dla mnie mój ukochany mąż, to on trzymał mnie za rękę kiedy kolejny dzień ledwo szłam po szpitalnych korytarzach, łudząc się, że wrócimy do normalnego życia…

Tak naprawdę nasze życie 7 maja 2014 zmieniło się na zawsze. Teraz już to wiem, ale potrzebowałam kilku miesięcy na to, aby wrócić do siebie, do uśmiechu i do normalności. Pierwsze dni, kiedy Jasiu wyszedł ze szpitala, były katorgą. Nie spałam i prawie nic nie jadłam, nadal siedziało mi w głowie pytanie – dlaczego akurat my? dlaczego akurat ja? Zaczęły się wizyty pani położnej, kontrole u kolejnych specjalistów, rehabilitacja, logopeda i nauka życia przy zespolaku…

Początki były bardzo trudne, każdy głośniejszy oddech Jaśka, trochę wyższa temperatura, kichnięcie sprawiały, że szalałam ze strachu. Teraz z biegiem miesięcy sama się z tego śmieję , ale wracając myślami do tamtego okresu dziwi mnie, że nie oszalałam J. Moje życie wtedy toczyło się tylko i wyłącznie przy boku Jaśka, to było wręcz nie do ogarnięcia. Aż pewnego dnia trafiłam na pewną Panią J. Powiedziałabym, że postawiła mnie do pionu, wywołała do odpowiedzi. Pytała jak to tak można samej siebie nie ogarniać! Wtedy byłam niesamowicie na nią zła … Jak można, mi mamie zespolaka (!) zwracać w ogóle uwagę!

Teraz już wiem, że wyszło mi na dobre. I tak z dnia na dzień zaczęłam tak jak kiedyś robić swój ulubiony makijaż, zadbałam o paznokcie, o włosy, o ubiór. Dres i włosy w wiecznym nieładzie poszły w niepamięć … Tak tak kochani, tak było – zaniedbałam się dlatego, że myślałam, że już nic radosnego mnie nie spotka kiedy mam takie dziecko … A przecież mam również wspaniałego męża, który był, jest i wiem, że będzie dla mnie zawsze podporą …

Wtedy wydawało mi się, że już nic innego Nas nie spotka, że z biegiem czasu minie mi ta zazdrość kiedy widziałam młode mamy ze zdrowymi dziećmi. Ale to nie minęło, a uświadomiłam to sobie kiedy moja szwagierka oświadczyła, że spodziewa się dziecka. Pewnie pomyślicie o mnie źle, ale to nie o to chodzi. Dla mnie ciąża to obawa, od 24 tygodnia kiedy dowiedzieliśmy się, że u Naszego skarba podejrzewają wadę układu kostno-szkieletowego. Badania które pochłaniały większość mojej ciąży, godziny spędzone na różnych oddziałach na Polnej … Każde kolejne usg to kolejne wieści, które uświadamiały Nam, że nasze dziecko będzie niepełnosprawne. A ciąża szwagierki była idealna. Tak -cieszyłam się z tego, ale zawsze gdzieś w głębi kuło mnie w serduszku kiedy widziałam ich radość, ich przygotowania …

I tak nadszedł dzień, kiedy Bartek pojawił się w Naszej rodzinie. Moment, który dla mnie okazał się czymś nie opisania, był znów potok wylanych łez, ale nie nie – to nie zazdrość o ich szczęście, raczej to widzenie czegoś – czego my jako rodzice nie mogliśmy przeżyć, doświadczyć. Nam Jaśka od razu zabrali na oddział neonatologiczny, widziałam go tylko w inkubatorze, a Bartuś wrócił do domku już po trzech dniach … Pewnie niektórzy pomyślą o mnie źle, ale kto tego nie przeżył mnie po prostu nie zrozumie..

Najważniejsze co chciałam Wam przekazać to fakt, który dotarł do mnie kiedy właśnie Bartek wrócił do domu… Kiedy go wzięłam któryś raz z kolei na ręce i widziałam Jaśka uśmiechniętego obok nas, dotarło do mnie, że jestem mama spełnioną, że obawy, które były minęły tak nagle, tak od razu. W tym momencie w mojej głowie rozbłysła jasna myśl, że dałam radę, że jestem mamą wspaniałego Janka, który się rozwija, pełza, wyzywa, gaworzy, śmieje się i płacze, po prostu robi wszystkie czynności, które będzie robił kiedyś Bartek… Tak nagle zrozumiałam, że jestem po prostu MAMĄ …. Ewelina.

Możesz również polubić…

4 komentarze

  1. madiu says:

    heh no to możecie mnie zabić ale ta zazdrość jest ciągle o inne dzieci właściwie sama nie wiem o co ale taka szpilka gdzieś w głębi serca zostaje. Mnie najbardziej bolało że…
    a właściwie to było tak:
    noc z piątku na sobotę (w szpitalu bo coś się lekarzowi nie podobało i kazał zostać na obserwację) skucze co 5 min… rozeszły się i nic… Sobota rano śniadanko, na obchodzie lekarz mówi to niech pani jeszcze raz idzie na KTG. Poszłam podłączyli urządzenie leżę sobie skurczy brak, nagle jest!!! Położne natychmiast wzywają lekarza, coś nie tak aparat zaczyna piszczeć. Pani dziecku spada saturacja do 70 szykujemy szybką cesarkę. tak więc sobota 10:20 Janko jest na świecie 🙂 jupi moje szczęście jest ze mną. Podali mi go przytuliłam skarba. Przychodzi pediatra bada JAnka a ja słyszłę jak pielęgniarki szepczą coś do siebie a jedna mówi nie wiem czego ona się czepia zdrowy różowiutki ładny chłopak. Ale młodego zabierają do inkubatora. Ja sama w sali (chyba jakby była jakaś inna mama z dzieckiem to bym oszalała). Dostaję tylko info że dziecko jest pod kontrolą bo słabą saturacje ma i że podejrzewają pewien zespół genetyczny. w nocy z soboty na niedzielę przewożą młodego do innego szpitala mnie w poniedziałek wypisują i cały tydzień dojeżdzałam do dziecka na 8 godzin jakieś 70 km.

  2. madiu says:

    A i optymalizacja że podejrzewają zespół downa powiedzieli mi dopiero gdy zabierali go do innego szpitala. Oczywiście podpisałem zgodę na to by ratować jego życie. Ale serce pekało gdy musiałam wracać do domu i zostawiać go tam samego bo jak po cesarka nocować na fotelu gdy wszystko boli, żeby zrobić sobie krzywdę???? Przecież wiedziałam że nie mogę bo on będzie potrzebował zdrowej silnej matki!!! Czasem są chwile że wracają pytania dlaczego tak się stało? Przez cały czas ciąży nic nie podejrzewali. Ale cieszę się że go mam bo przecież gdyby nie to że byłam wtedy pod ktg mógłby się udusić i nie było by go

  3. madiu says:

    Z nami. jest naszym małym cudem i kochamy go. Jego i jego starszego brata. Mama Jana rok starszego od Jaśka też zespolaka.

  4. Wzruszająca historia, podziwiam tak silne mamy!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *