Plac zabaw to niesamowite miejsce do obserwacji. Nie nie, nie puszczam mojej niespełna trzylatki samopas, zwykle chodzimy tam rodzinnie i kwestią asekuracji na wszelkich karuzelo-huśtawko-zjeżdżalniach zajmuję się mąż, ja jestem donosząca picie, ewentualnie budująca zamki z piasku. Kiedy moja latorośl eksploatuje tatę ja zasiadam w cieniu na ławeczce i obserwuję jak toczy się życie na placu zabaw. Niestety wiele do życzenia pozostawia wychowanie dzieci 5+, które tam bywają. Słownictwo, brak szacunku dla dorosłych, brak empatii wobec młodszych… włos się jeży co to z tego wyrośnie. Zauważyłam dzieci z kluczem na szyi, ładnie ubrane i równie pyskate, zwrócisz uwagę na niewłaściwe zachowanie to usłyszysz co o tym myśli i będziesz zbierać szczękę bo nie podejrzewałaś/łeś że to to niewiele ponad metr od ziemi zna takie słownictwo. Nie powiem, spotykam też dobrze wychowane, które umieją się podzielić, są przyjazne, ot po prostu sympatyczne. Kiedyś zachwyciłam się jednym chłopcem, okazało się równolatkiem z naszą córką, był z tatą. To jak nasze dzieci ze sobą rozmawiały, jak się przepuszczały w kolejce na zjeżdżalnie, jak się w piaskownicy dzieliły zabawkami, serce rosło, jest nadzieja. Dziś jednak o czym innym. Ostatnio zwróciłam uwagę na smutnego chłopca na huśtawce, rzuciłam tylko na niego okiem i tradycyjnie poszłam usiąść na ławce w cieniu, obok mnie siedziała para, ona w ciąży, oboje około trzydziestu lat. Okazało się, że to owego chłopca rodzice. Chłopak miał może 6-7 lat i cały czas siedział samotnie na tej huśtawce, a obok mnie rodzice prowadzili dyskusję. No właśnie, obok mnie więc trudno było nie słyszeć i się całkowicie odciąć. Owy Pan wyjaśniał nieco nerwowo owej Pani, że znowu TO zrobiła, że od rana krzyczała na syna, że owszem coś zawinił, nie posłuchał, ale ona przez CAŁY DZIEŃ nie zmieniła tematu tylko na to dziecko krzyczała. Pana monolog oczywiście trwał dłużej, ale sedno tkwiło właśnie w tym jednym zdaniu. Żal mi się zrobiło smutnego chłopca z huśtawki. Popatrzyłam na roześmianą buzię mojej córki i pomyślałam, że przecież to tylko dzieci, broją, nie słuchają, próbują forsować swoje zdanie i swoje racje, a to MY mamy być odpowiedzialni, mądrzy, dbać o ich dobro i przede wszystkim nad sobą panować, a nie wylewać na nie własne frustracje i słabości. Wiem, że każdy z nas ma gorszy dzień, czasem jest oazą spokoju, a czasem najmniejsza pierdoła wytrąca z równowagi, ale karcenie dziecka czy krzyczenie na nie przez cały dzień nie jest dobrym sposobem, ba! nie jest w ogóle żadnym sposobem. Dziecko tak jak pies, zrobi coś źle i mamy tylko tę chwilę na to by mu to złe zachowanie uświadomić, wytłumaczyć, skarcić, ale nie krzykiem czy biciem, później ono już zapomina co zrobiło źle, a jedynie pozostaje głębokie poczucie krzywdy. Teoria teorią, a życie życiem i wiem, że każdemu z nas zdarza się podnieść głos na krnąbrne dziecko, ale to nas nie usprawiedliwia. To są cały czas nasze słabości, nad którymi powinniśmy cały czas pracować zaś dziecko wychowujemy przykładem, tłumaczeniem i konsekwencją. Jeśli podniosę głos na córkę potrafię ją przeprosić, jeśli wymagam mówienia „proszę” i „dziękuję” sama wobec niej tych zwrotów używam, przecież to że jest dzieckiem nie oznacza, że nie mam obowiązku jej szanować. Jeśli ją o coś proszę kilka razy, a ona nie słucha, sama zastanawiam się ile razy ona mnie dzisiaj o coś prosiła, a ja jej nie posłuchałam od razu i nie mam wtedy pretensji do niej, a tylko do siebie i następnym razem staram się poprawić. Wychowanie to ciężka praca, nie ma drogi na skróty, to co sobą reprezentujemy jako dorośli odbija się w naszych dzieciach jak w lustrze, musimy pamiętać, że agresja ZAWSZE rodzi agresję, przemoc rodzi przemoc. A przecież nasze dzieci kochają nas bezwarunkowo, z naszymi słabościami, gorszymi dniami i wadami dlatego nie krzywdźmy ich.
Ech….moja Iza chodzi do pierwszej klasy, to co czasem się dzieje w szkole, jak dzieciaki się traktuja obrażają, nie mają szacunku ani wobec siebie ani wobec dorosłych!